Wygrałem na loterii
Miałem szczęście urodzić się w 1998 roku w Toruniu.
Gdyby stało się to 20 lat wcześniej, to w dzieciństwie nie miałbym dostępu do narzędzi, dzięki którym samodzielnie nauczyłem się programować – przede wszystkim, do komputera. W 1990 roku, kiedy miałbym 12 lat, cena komputera wynosiła 18,31 średniej pensji. W 2010 roku, kiedy faktycznie miałem 12 lat, cena ta spadła do zaledwie 0,75 średniej pensji. Nie chcę przekreślać mojej hipotetycznej kariery zbyt wcześnie, więc załóżmy, że mały Bartuś byłby urodzonym przedsiębiorcą. Pieniądze na swój pierwszy komputer uzbierałby przycinając trawniki, od kiedy był w stanie dosięgnąć uchwytu kosiarki.
Nawet wtedy, komputer do niczego by mi się nie przydał, jeśli nie miałbym czego na nim uruchomić. Moja ulubiona gra z dzieciństwa – Rayman 2 – która sprawiła, że zainteresowałem się tworzeniem gier, a później programowaniem, została wydana w 1999 roku. Programy edukacyjne Balite, za pomocą których stworzyłem drugą serię moich gier (o pierwszej za chwilę), dotarły do Polski w 2001 roku. Nie wykluczam, że ich starsze, mniej przyjazne odpowiedniki również mogłyby zainspirować mnie do zostania programistą. Kogoś musiały – inaczej Rayman 2 i Baltie nigdy by nie powstały. Wiem jednak, że nawet w 2010 roku przekucie entuzjazmu nowicjusza w umiejętności eksperta wymagało ode mnie wiele determinacji. Nie sądzę, żeby wystarczyło mi jej na pokonanie barier, które napotkałbym 20 lat wcześniej. Wybrałbym inny, bardziej przystępny zawód. Zawsze myślałem, że zostałbym lekarzem. Albo stolarzem.
Mógłbym zainteresować się komputerami ponownie w dorosłym życiu, ale nie zmieniłbym studiów albo kariery dla dziedziny, o której nic nie wiem. W najlepszym przypadku, stałoby się to moim hobby, na które miałbym kilka godzin w tygodniu pomiędzy pracą a dziećmi. To jednak drobna niedogodność, biorąc pod uwagę fakt, że 40 lat wcześniej mógłbym w ogóle się nie urodzić.
Układ grup krwi w mojej rodzinie sprawia, że zagrażałaby mi choroba hemolityczna noworodka, w której układ odpornościowy matki atakuje krew dziecka. Matki nie mają na to żadnego wpływu – grupy krwi to loteria i zdarza się, że los, który wyciągnie dziecko, okaże się niefortunny. Na szczęście, choroba ta praktycznie nie występuje już w krajach rozwiniętych. Lek, który jej zapobiega, pomyślnie przeszedł badania kliniczne i został dopuszczony do obrotu w latach 60-tych – dekadę po moich hipotetycznych narodzinach. Przypomina mi to, że mój sposób życia i bezpieczeństwo z nim związane istnieją od niedawna. I niestety, nie wszędzie.
Wspomniałem wcześniej, że urodziłem się w Toruniu – w średniej wielkości mieście w centralnej Polsce. W kraju, który ma swoje problemy, ale jest dobrym miejscem do życia. Połowa matek na świecie nie miała tyle szczęścia. Żyją w regionach, w których one i ich dzieci nie otrzymują tak dobrej opieki zdrowotnej jak ja. Każdego roku ponad 100 tysięcy ich nowo narodzonych dzieci umiera, bo nie potrafimy dostarczyć im leku wynalezionego ponad pół wieku temu. Miałem szczęście. Tym bardziej przeraża mnie, że życie tak wielu noworodków pozostaje kwestią szczęścia, mimo że nie musi.
Niemniej, nie jestem teraz wolontariuszem w Afryce lub Azji, tylko piszę swój życiorys w wygodnym mieszkaniu w Warszawie. Przede wszystkim dlatego, że nie jestem wystarczająco dobrym człowiekiem – nie potrafię poświęcić wszystkiego dla obcych mi ludzi. I dlatego, że byłbym okropnym wolontariuszem – nie wychodząc z mieszkania myję ręce kilkanaście razy dziennie. Jednak również dlatego, że mogę pomóc na inne sposoby.
Przez ciągły dostęp do informacji, mamy poczucie, że każdy kolejny dzień przynosi nowy kryzys. Koncentrowanie się na nich wszystkich, to szybka droga do apatii lub cynizmu. Zamiast tego, staram się poświęcać swoją energię na zaledwie kilka problemów, na które mogę mieć wymierny wpływ. Ogranicza mnie to do rozwiązywania tych z nich, które dotyczą mojego otoczenia, w których mogę wykorzystać to, kim jestem i na które jestem skłonny przeznaczyć wiele czasu. Pewnie nie zmienię w ten sposób świata. Chociaż, jeżeli Jamesowi Harrisonowi się to udało, to może ja też mam szansę.
James to Australijczyk, który posiada nietypową krew. Jak już wspomniałem, krew to loteria, przy czym James wygrał na niej główną nagrodę. W młodości dowiedział się, że jego ciało produkuje przeciwciała, które zapobiegają chorobie hemolitycznej noworodka. Od tego czasu, aż do 81. roku życia, każdego tygodnia oddawał osocze, ratując tym samym życie 2,4 miliona noworodków, w tym własnego wnuka.
Nie wszyscy mają tak wyjątkowy talent jak James, ale każdy może pomóc na swój wyjątkowy sposób. Tym chcę się kierować w moim życiu. Tak chcę wykorzystać moje szczęście.
Ciąg dalszy wkrótce.